środa, 10 lutego 2016

Rocznica śmierci Waldemara Siemaszko. 10.02.1994 - 10.02.2016


Od lewej stoją: Wiesiek Marcinkowski, za nim mój tato Ryszard Jaśko.
Od Waldka oddziela ich czeski oficer? pod rękę z kobietą. Zdają się być starsi od pozostałych, uwiecznionych na nieźle zachowanej odbitce. Waldek Siemaszko z szerokim uśmiechem, patrzy gdzieś w bok, poza obiektyw. Podobnie, jak stojący po lewej ręce Waldka, niezidentyfikowany młodzieniec i Tomasz Gorajski. Waldek z goprowską i przewodnicką "blachą".
Odznakę z błękitnym krzyżem nosiło się wtedy wysoko, niewiele pod szyją.
Młodzi ludzie gór. Pełni zapału, skorzy do wesołych zabaw. Oddani idei ratownictwa. Przewodnicy prowadzący ludzi w góry.


Waldek, zanim zginął w wypadku samochodowym poniżej "Wangu" w Karpaczu Górnym (do dziś wielu z nas mówi w Bierutowicach) 10 lutego 1994 roku, w Karkonoszach i poza nimi, stał się postacią wybitną. Z czasem nawet można by rzec, stał się wręcz instytucją.

Ten przyjezdny, jak wszyscy wtedy z "innej Polski",przez blisko 30 lat, z żoną Sylwią prowadził Samotnię.
Jedno z najpiękniejszych schronisk w górach polskich. Będąc najpierw turystą i gościem wielu schronisk, szefując w "Kochanówce", z czasem stał się prawdziwym człowiekiem gór, stając się niedoścignionym wzorem dla kierowników  wielu górskich schronisk.

W Karkonoszach znali go wszyscy. Wielką życzliwością, pogodą ducha, ale też specyficznym poczuciem humoru, "Siemacho", jak mówili o nim przyjaciele, zjednywał sobie ludzi trafiających pod jego gościnny dach. Przez lata zyskał wielu przyjaciół i sojuszników Samotni. Okazywane im w górach serce, odpłacali potem nierzadko, pomagając Waldkowi w utrzymaniu "budy", gdy bywało ciężko. Pomoc ta była szczególnie przydatna w walce z bezdusznymi urzędnikami.


Po śmierci Waldka przed 22 laty, Samotnię prowadzą Sylwia i Magda, żona i córka. Przyjmują wciąż nowych turystów i stałych bywalców, z których wielu powraca do przytulnego schroniska w Kotle Małego Stawu, ze swoimi dziećmi i wnukami. Samotnia to także mój dom rodzinny, a opisywana tu fotografia, wywołuje z pamięci, wciąż nowe wspomnienia filtrowane przez czas. Przywołuje obrazy i twarze bez żadnej chronologii.
 
Na wszystkich odwiedzających "Samotnię" usmiechnięta twarz Waldka patrzy dziś znad pianina, na którym czasem grywał sztandarową piosenkę "A gdy w Samotni się spotkamy".
 
W Samotni, która dziś nosi jego imię i w której wychowują się jego wnuki Marysia i Kostek.

W pamięci wielu z nas Waldek pozostanie na zawsze.